Nie jestem Casanovą, ale uważam że
trochę znam się na kobietach. Na tyle przynajmniej żeby nie zagadywać ich
hasłem „czy spadłaś z nieba, bo wyglądasz jak anioł”. Mam siostrę, wiem jak je
to gorszy i nie zamierzam wpisywać się na listę mężczyzn, których stać tylko na to. Przeglądam czasami różne strony o tym, jak to ktoś chciałby
zagadać, a
nie może, nie wie jak, wstydzi się. Mam to szczęście, że nie jestem
nieśmiały.
Nie podrywam każdej kobiety, którą spotkam, bo ona musi też mieć to
„coś” co
mnie do niej pociągnie bardziej niż do innych, ale jak już zagaduję to
staram
się kreatywnie. Niewiele trzeba żeby zdobyć ciekawsze spojrzenie,
odrobinę
zainteresowania i nie wzbudzić przy tym jej krzyku lub wyzywania od
zboczeńców.
Mój kumpel żalił mi się przy piwie już trzy razy, że nie rozumie,
podchodzi do
dziewczyny, pyta o imię, a dziewczyna nic. Tyle samo razy mówiłem mu, że
kobieta musi mieć powód, żeby podać komuś swoje imię. Niestety na razie
nie
wyciągnął żadnych wniosków. Ja sam zaczynam od czegoś zabawnego, jak
laska ma
poczucie humory to już plus na przyszłość, jak nie zrozumie żartu to
oznacza, że nie było
warto. Moją obecną dziewczynę zaczepiłem w windzie naszego wspólnego
bloku
mówiąc do niej, że wygląda na kogoś kto lubi budyń, a ja akurat kupiłem
dobry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz